wtorek, 3 stycznia 2017

Noworoczne postanowienia

Nowy Rok.
Noworoczne postanowienia.
Wiecie co? Mam to gdzieś... Moje ubiegłoroczne noworoczne postanowienie (będące jednocześnie rozpaczliwym postanowieniem pasażera autobusu) nie zostało do tej pory spełnione, więc uważam, że stawianie sobie nowych, wielkich celów jest bezsensowne. Przynajmniej dopóki, dopóty nie uda mi się zdać tego cholernego prawka, jak to sobie założyłam w roku ubiegłym...

Może już się domyślacie, że mam kryzys. Częste ostatnio zjawisko, zwłaszcza w kontekście moich rozważań dotyczących prowadzenia pojazdów. Częste szczególnie wtedy, kiedy jestem po rozmowach z ludźmi, którzy mają już prawo jazdy (nie ważne za którym razem zdali, ważne że zdali). I Ci oto ludzie, pocieszają mnie, że przecież w końcu się uda. Że nie mogę się poddawać. Że już tyle zrobiłam, więc czemu miałabym rezygnować akurat teraz?

A kto powiedział, że rezygnuję?
Właściwie jest tak, że za każdym razem, kiedy nie udaje mi się zdać - mam ochotę to zrobić. Zrezygnować. Wściekam się i płaczę. Zarzekam się, że już nie pojawię się w WORDzie i nie wydam kolejnych stu czterdziestu złotych na najdroższy zakręt świata.
Ale po kilku dniach mi przechodzi i zgłaszam się znowu. Bo nuż się uda... Bo wezmę kilka dodatkowych lekcji i w końcu nauczę się tych wszystkich zmor, których nadal nie potrafię ogarnąć albo ogarniam je bardzo powoli. I nawet te lekcje mi coś dają, mimo że nie widać tego od razu... Ale właściwie tylko ja widzę te subtelne różnice i progresy, bo chyba tylko jeden mój instruktor może powiedzieć coś więcej na temat moich postępów. Ale nie widziałam go już od jakiegoś czasu, więc na razie nie ma o czym mówić...

Wracam jednak do tematu opisywania moich dramatycznych historii z dróg. Będzie merytorycznie, czyli o technice jazdy i o kulturze na drodze, i nawet może nieco o tych wszystkich ważnych rzeczach, które sprawiają, że samochód jedzie. Ale będzie też dużo o podejściu do kursu i egzaminów, o emocjach i psychologicznym aspekcie prawa jazdy. W końcu jest to blog pisany przez kobietę!
Nie będzie za to chronologicznie, tak jak sobie to kilka dni temu założyłam... Wiecie: chciałam pisać o tym, jak to było przy zapisywaniu się, potem jak było na teorii, jak było na praktyce, jak było na jazdach dodatkowych i wreszcie jak było na wszystkich moich podejściach do egzaminu... Tyle, że chyba nie da się pisać o przeszłości, pomijając jednocześnie teraźniejszość. Nie w moim wypadku. Więc chronologia będzie trochę zmieszana, ale postaram się pisać z sensem i logicznie. A jeśli coś byłoby nielogiczne, to napiszcie o tym w komentarzu.

Czyli, jak to mawiają na kursie: ruszamy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz